Marcel Pagnol to francuski dramaturg, reżyser
i prozaik. Jak głosi krótka notka biograficzna umieszczona na okładce jednej z
jego książek: W pamięci swoich rodaków
zapisał się jako jeden z najbardziej dowcipnych, pogodnych i „prawdziwie francuskich”
twórców kultury. Ja dopiero zaczynam moją przygodę z jego twórczością, ale
sądząc po tym, co już przeczytałam, nasza znajomość będzie długa i niezwykle
przyjemna.
Jako pierwsza wpadła mi w ręce „Żona
piekarza”, sztuka niezwykle sympatyczna. Jej akcja toczy się w małej prowansalskiej
miejscowości, w której każdego ranka piekarz wypieka pyszny chleb i smakowite
bułeczki. Mieszkańcy wioski są z tego powodu bardzo zadowoleni, bo piekarz zna
się na swojej robocie. Piekarz też jest zadowolony, bo, po pierwsze, płacą mu
za to, co lubi robić, po drugie zaś, jest żonaty. I tylko owa żona piekarza nie
wydaje się być jakoś bardzo szczęśliwa w tym ogólnym zadowoleniu. Dziewczyna
jest młoda i piękna, podczas gdy piekarz do najmłodszych nie należy i nie grzeszy
urodą. Kiedy więc w piekarni pojawia się przystojny pasterz, piekarzowa nie
potrafi mu się oprzeć i ucieka z nim. Jest to ogromny cios dla piekarza, który
w rozpaczy przestaje zajmować się wypiekaniem pieczywa. To z kolei uderza w
mieszkańców miasteczka, którzy mając do wyboru codzienne długie wyprawy po
chleb do sąsiedniej miejscowości lub akcję poszukiwawczą piekarzowej, wybierają
to drugie. Pojawiają się jednak kolejne problemy, ponieważ w miasteczku niemal
wszyscy są ze sobą skłóceni. Niektóre spory są tak zadawnione, że właściwie
nikt już nie pamięta, o co poszło. Pro bono publico zmuszeni są jednak zapomnieć
o dawnych urazach i współpracować.
„Żona piekarza” to sztuka zabawna i niezwykle
ciepła. Urzeka przede wszystkim postać piekarza, który, chociaż został
zdradzony przez ukochaną osobę, najbardziej martwi się właśnie o nią: o to czy
nie jest jej zimno, czy nie jest głodna, czy nie dzieje jej się krzywda. Scena
pojednania między małżonkami to zdecydowanie (przynajmniej dla mnie) numer
jeden całej tej historii. Sympatyczni, chociaż trochę uparci, są również
mieszkańcy miasteczka, ich odwieczne zatargi i konieczność wspólnego działania,
która ostatecznie kończy spory.
Po „Żonie piekarza” przyszła kolej na „Chwałę
mojego ojca. Zamek mojej matki”. To powieść autobiograficzna, w której Pagnol
opowiada o swoim dzieciństwie. Wiedziałam, że ta książka mi się spodoba, bo
ogromnie lubię historie, których akcja rozgrywa się w Prowansji. A
zwłaszcza w takiej Prowansji, jaką opisał Pagnol. Swoje własne dzieciństwo
spędziłam na wsi, więc nieobce są mi zabawy w podchody, budowanie szałasów,
długie spacery, pikniki, puszczanie latawców… Z przyjemnością wspominam swoje
dzieciństwo i po przeczytaniu książki Pagnola jestem pewna, że on również z
uśmiechem myśli o czasie, kiedy był dzieckiem.
„Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” to
dwie historie, ściśle ze sobą powiązane, które otwierają przed czytelnikiem
fascynujący świat dziecka, pełen przygód, wyzwań, przyjaźni i miłości. Lato
spędzane w wiejskim domku, polowanie na kuropatwy skaliste, zabawy w Indian,
rozmowy z rodzicami i wujkiem Julianem, wreszcie niechciany, ale konieczny
powrót do cywilizacji, a przede wszystkim do szkoły. W tle zaś wspaniała
przyroda Prowansji, cudowna pogoda i wyśmienite jedzenie. Czyta się tę książkę
jednym tchem, zwłaszcza, że Pagnol pisze w niezwykle sympatyczny, zabawny,
lekko ironiczny sposób. Czytając tę książkę w zimie, natychmiast zatęskniłam za
latem i spędzaniem czasu w taki beztroski sposób.
Judyta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz