środa, 11 kwietnia 2012

Prowansja, ach! Prowansja...



  Marcel Pagnol to francuski dramaturg, reżyser i prozaik. Jak głosi krótka notka biograficzna umieszczona na okładce jednej z jego książek: W pamięci swoich rodaków zapisał się jako jeden z najbardziej dowcipnych, pogodnych i „prawdziwie francuskich” twórców kultury. Ja dopiero zaczynam moją przygodę z jego twórczością, ale sądząc po tym, co już przeczytałam, nasza znajomość będzie długa i niezwykle przyjemna.
 Jako pierwsza wpadła mi w ręce „Żona piekarza”, sztuka niezwykle sympatyczna. Jej akcja toczy się w małej prowansalskiej miejscowości, w której każdego ranka piekarz wypieka pyszny chleb i smakowite bułeczki. Mieszkańcy wioski są z tego powodu bardzo zadowoleni, bo piekarz zna się na swojej robocie. Piekarz też jest zadowolony, bo, po pierwsze, płacą mu za to, co lubi robić, po drugie zaś, jest żonaty. I tylko owa żona piekarza nie wydaje się być jakoś bardzo szczęśliwa w tym ogólnym zadowoleniu. Dziewczyna jest młoda i piękna, podczas gdy piekarz do najmłodszych nie należy i nie grzeszy urodą. Kiedy więc w piekarni pojawia się przystojny pasterz, piekarzowa nie potrafi mu się oprzeć i ucieka z nim. Jest to ogromny cios dla piekarza, który w rozpaczy przestaje zajmować się wypiekaniem pieczywa. To z kolei uderza w mieszkańców miasteczka, którzy mając do wyboru codzienne długie wyprawy po chleb do sąsiedniej miejscowości lub akcję poszukiwawczą piekarzowej, wybierają to drugie. Pojawiają się jednak kolejne problemy, ponieważ w miasteczku niemal wszyscy są ze sobą skłóceni. Niektóre spory są tak zadawnione, że właściwie nikt już nie pamięta, o co poszło. Pro bono publico zmuszeni są jednak zapomnieć o dawnych urazach i współpracować. 
 „Żona piekarza” to sztuka zabawna i niezwykle ciepła. Urzeka przede wszystkim postać piekarza, który, chociaż został zdradzony przez ukochaną osobę, najbardziej martwi się właśnie o nią: o to czy nie jest jej zimno, czy nie jest głodna, czy nie dzieje jej się krzywda. Scena pojednania między małżonkami to zdecydowanie (przynajmniej dla mnie) numer jeden całej tej historii. Sympatyczni, chociaż trochę uparci, są również mieszkańcy miasteczka, ich odwieczne zatargi i konieczność wspólnego działania, która ostatecznie kończy spory.
 Po „Żonie piekarza” przyszła kolej na „Chwałę mojego ojca. Zamek mojej matki”. To powieść autobiograficzna, w której Pagnol opowiada o swoim dzieciństwie. Wiedziałam, że ta książka mi się spodoba, bo ogromnie lubię historie, których akcja rozgrywa się w Prowansji. A zwłaszcza w takiej Prowansji, jaką opisał Pagnol. Swoje własne dzieciństwo spędziłam na wsi, więc nieobce są mi zabawy w podchody, budowanie szałasów, długie spacery, pikniki, puszczanie latawców… Z przyjemnością wspominam swoje dzieciństwo i po przeczytaniu książki Pagnola jestem pewna, że on również z uśmiechem myśli o czasie, kiedy był dzieckiem. 
 „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” to dwie historie, ściśle ze sobą powiązane, które otwierają przed czytelnikiem fascynujący świat dziecka, pełen przygód, wyzwań, przyjaźni i miłości. Lato spędzane w wiejskim domku, polowanie na kuropatwy skaliste, zabawy w Indian, rozmowy z rodzicami i wujkiem Julianem, wreszcie niechciany, ale konieczny powrót do cywilizacji, a przede wszystkim do szkoły. W tle zaś wspaniała przyroda Prowansji, cudowna pogoda i wyśmienite jedzenie. Czyta się tę książkę jednym tchem, zwłaszcza, że Pagnol pisze w niezwykle sympatyczny, zabawny, lekko ironiczny sposób. Czytając tę książkę w zimie, natychmiast zatęskniłam za latem i spędzaniem czasu w taki beztroski sposób.  
     
Judyta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz