czwartek, 13 grudnia 2012

Wśród mugoli



 Autorka „Harry’ego Pottera” mogłaby już w ogóle książek nie pisać, w końcu słynna seria o młodym czarodzieju przyniosła jej światową sławę i ogromne pieniądze. Rowling postanowiła jednak kontynuować swoją  przygodę z literaturą i stworzyła „Trafny wybór” – książkę opowiadającą o zwyczajnych ludziach żyjących w zwyczajnym, dobrze nam znanym świecie. Przyznam szczerze, że nie czekałam na tę powieść z wypiekami na twarzy, ale kiedy już się ukazała, z ciekawością po nią sięgnęłam, żeby przekonać się, jak sobie radzi Rowling w świecie mugoli.
 „Trafny wybór” to dość opasła (ponad 500 stron) powieść, przedstawiająca losy mieszańców Pagford, małego, angielskiego miasteczka. Pagford poznajemy w dniu śmierci jednego z radnych, Barry’ego Fairbothera. Śmierć Barry’ego doprowadza do konieczności wybrania nowego radnego w jego miejsce. Kandydatów zgłasza się kilku (a każdy z nich ma coś za uszami), co rozpoczyna szereg nieprzyjemnych wydarzeń, dzięki którym na światło dzienne wypływają różnego rodzaju tajemnice, długo skrywane pretensje i lęki.
 Akcja początkowo toczy się powoli, autorka zaznajamia nas z całą galerią postaci, które będą brać udział w kolejnych zdarzeniach. Przyznać trzeba, że mieszkańcy Pagford to często ludzie o dość nieprzyjemnych charakterach, którzy nie chcą, albo nie potrafią zmienić niczego w swoim życiu. Rowling stworzyła galerię bardzo wielu różnorodnych postaci, zarówno młodzieży jak i dorosłych. Wszyscy oni powiązani są ze sobą na różne sposoby, często nie zdając sobie sprawy z tego, że jedna ich decyzja może wpłynąć na życie wielu innych ludzi.
 Dużą rolę w „Trafnym wyborze” odgrywają nastoletni bohaterzy, na ich problemach Rowling skupia się chyba najbardziej. Pierwsze miłości, seks, używki, wyobcowanie, kontakty z rówieśnikami i rodzicami. Świat młodzieży jest w „Trafnym wyborze” tak samo skomplikowany jak świat dorosłych, którzy często nie potrafią dotrzeć do młodych ludzi.
 Rowling napisała całkiem przyzwoitą książkę, którą nieźle się czyta. Mnie osobiście nie przypadło do gustu zakończenie, które miejscami wydało mi się zbyt dramatyczne, a jednocześnie trochę polukrowane. Czytając „Trafny wybór” miałam też nieustanne wrażenie, że Rowling trudno będzie kiedykolwiek przeskoczyć samą siebie i stworzyć powieść, która w takim samym stopniu zawładnęłaby czytelnikami, jak zrobił to „Harry Potter”. Mimo wszystko warto po „Trafny wybór” sięgnąć, bo jest to interesująca książka i pokazuje, że Rowling radzi sobie z pisaniem zupełnie nieźle.  

Judyta

czwartek, 29 listopada 2012

Nie kończąca się historia

 Czytanie książek to ogromnie wciągające zajęcie. Na własnej skórze przekonuje się o tym Bastian, chłopiec, któremu w życiu niezbyt szczęśliwie się układa. Przez przypadek trafia na książkę, w której okazuje się być jedną z ważniejszych postaci. "Nie kończąca się historia", grube, oprawione w jedwab tomiszcze z dziwnym amuletem przytwierdzonym do okładki, od pierwszej strony wciąga Bastiana w swój fantastyczny świat, któremu zagraża wielkie niebezpieczeństwo.
 Z jednej strony jest to historia opowiadająca o Fantazjanie, krainie będącej domem dla tysiąca najróżniejszych stworzeń, które do tej pory żyły sobie mniej lub bardziej spokojnie, zajmując się swoimi sprawami. Nagle jednak okazuje się, że w wielu miejscach Fantazjany pojawiła się nicość. Powoli, ale systematycznie nicość rozszerza się, zagarniając w siebie coraz to nowe terytoria i mieszkańców Fantazjany. Jedynym ratunkiem wydaje się być Dziecięca Cesarzowa, pradawna istota, która przez wszystkie lata swojego życia nie postarzała się nawet o jeden dzień. Z całej Fantazjany nadciągają więc posłowie, których misją jest opowiedzieć Dziecięcej Cesarzowej o nicości. Na miejscu, w Wieży z Kości Słoniowej, gdzie mieszka Cesarzowa, okazuje się, że zwierzchniczka Fantazjany jest chora. Choroba pogłębia się, a to sprawia, że rozszerza się nicość. Aby uratować Fantazjanę, trzeba uzdrowić Cesarzową,  w przeciwnym wypadku magiczna kraina przestanie istnieć. Dziecięca Cesarzowa powierza tę ważną misję młodemu Atreju, który, jako Przedstawiciel Cesarzowej, otrzymuje Auryn, magiczny amulet, identyczny jak ten, który znajduje się na okładce książki czytanej przez Bastiana.
 "Nie kończąca się historia" jest również opowieścią o poszukiwaniu własnej tożsamości, o akceptowaniu siebie takim, jakim się jest, o zaczynaniu pewnych spraw na nowo, o relacjach z najbliższymi osobami. Bastian, dzięki Fantazjanie, zmieni się nie do poznania, przeżyje mnóstwo przygód i pozna całą plejadą baśniowych i fantazyjnych istot.
 Trzeba przyznać, że Ende to autor o nie lada wyobraźni, skoro udało mu się stworzyć powieść pełną tak różnorodnych i ciekawych postaci. "Nie kończąca się historia" to książka przede wszystkim dla młodych czytelników (i dla wszystkich tych, którzy widzieli film nakręcony na jej podstawie i mają do niego sentyment). To mądra opowieść, przesycona niezwykłym klimatem. Pokazuje, że nie wszystkie zmiany mogą nam wyjść na dobre i że w życiu każdy moment jest dobry na to, aby spróbować naprawić popełnione wcześniej błędy.

Judyta 

wtorek, 27 listopada 2012

Clarissa znów sama kupuje kwiaty


„Ale i tak pozostają godziny, prawda? Jedna, po niej druga, przechodzisz przez tę pierwszą, a zaraz o Boże, jest następna”

   Do "Godzin"  Michaela Cunninghama podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Byłam już wtedy po lekturze "Pani Dalloway" i widziałam film "Godziny" z Meryl Streep i Nicole Kidman w rolach głównych, zrealizowany na podstawie powieści. Film nie oczarował mnie tak, jak myślałam, że mnie oczaruje (recenzje miał fantastyczne, nagród też się nieco posypało), ale to chyba dlatego, że jestem nieuleczalną wielbicielką "Pani Dalloway" i z góry zakładam, że jakiekolwiek wariacje na temat tej powieści i tak nigdy nie prześcigną oryginału. Owszem, można próbować, ale właściwie po co?
   Cunningham przeczytał "Panią Dalloway" w dość młodym wieku, bo jeszcze jako nastolatek. Oczarował go wówczas absolutnie wspaniały i jedyny w swoim rodzaju język, jakim posługiwała się Woolf. Kilka ładnych lat później sam napisał książkę, której patronką i matką chrzestną można by nazwać "Panią Dalloway". W "Godzinach" zawarte są historie trzech kobiet, żyjących w różnych czasach, a każda z historii rozgrywa się w ciągu jednego tylko dnia. Virginia Woolf pracuje nad "Panią Dalloway", a przy okazji zmaga się ze swoją chorobą psychiczną. Laura Brown, młoda żona i gospodyni domowa, matka trzyletniego synka (drugie dziecko w drodze), przygotowuje tort i kolację urodzinową dla swojego męża, czytając w międzyczasie "Panią Dalloway". Clarissa, żyjąca w Nowym Jorku, urządza przyjęcia dla swojego przyjaciela, chorego na AIDS poety Richarda, z okazji otrzymania przez niego prestiżowej nagrody.
   Początkowo "Godziny" nieziemsko mnie irytowały. Cunningham prowadzi swoją narrację w stylu, który koniecznie chce się upodobnić do narracji "Pani Dalloway". Problem polega na tym, że Cunningham nie jest i nigdy nie będzie Virginią Woolf i słowa, które w jej książce układały się w jedną, idealną, nierozerwalną i naturalną całość, w "Godzinach" często brzmią nieco sztucznie. Po kilkudziesięciu stronach lektury przyzwyczaiłam się jednak do stylu pisarza i wówczas powieść zaczęła mi się trochę bardziej podobać. Kiedy skończyłam ją czytać, doszłam do wniosku, że w ogólnym rozrachunku to naprawdę świetna książka, po którą warto sięgnąć. Nie jest to powieść, która mogłaby jakoś szczególnie zaskoczyć swoją fabułą. O tym, że Woolf popełniła samobójstwo, wiadomo jest od dawna, a każdy, kto czytał "Panią Dalloway", będzie w stanie powiedzieć, jak mniej więcej potoczą się losy Clarissy. Jedynym, nazwijmy to, zaskoczeniem, może być postać Laury, ale jak dla mnie wypada ona najmniej interesująco w porównaniu z postaciami Virginii czy Clarissy i była potrzebna chyba przede wszystkim po to, żeby mógł pojawić się Richard. Momentami irytowały mnie też rozmowy bohaterów, przede wszystkim te toczone przez Richarda i Clarissę. Zastanawiam się, czy ktokolwiek mówi w ten sposób w prawdziwym życiu i dochodzę do wniosku, że jednak nie.       
 Powieść Cunninghama to lektura naprawdę świetna, sprawnie napisana i wciągająca. Porusza najbardziej podstawowe zagadnienia ludzkiej egzystencji: śmierć, życie, miłość, dorastanie i starzenie się. Bohaterowie "Godzin" muszą zmierzyć się ze swoimi własnymi koszmarami, odpowiedzieć sobie na pytanie, czego tak naprawdę się boją i czego chcą od życia. Podobnie jak bohaterowie "Pani Dalloway" myślą o wydarzeniach, które w dużym stopniu zadecydowały o dalszych ich losach i zastanawiają się, co by się stało, gdyby podjęli w życiu inne decyzje. Właśnie dlatego, zanim sięgnie się po "Godziny", naprawdę warto (wręcz trzeba) przeczytać "Panią Dalloway". Po pierwsze po to, aby lepiej zrozumieć powieść Cunninghama, po drugie, by zobaczyć, że w tym wypadku uczeń jednak nie przerósł mistrza. 

Judyta

środa, 17 października 2012

Jeżycjady ciąg dalszy...


 Nie wiem, czy to ja robię się coraz starsza, czy „Jeżycjada” coraz dłuższa, ale nowa książka Musierowicz nie zachwyciła mnie zbytnio. Jakiś czas temu odświeżyłam sobie całą serię i z przykrością stwierdziłam, że pierwszych kilka tomów to bardzo przyjemna, nawet po latach, lektura, natomiast nowsze części nie mają już takiego klimatu. Zdecydowanie nie posiada go również „McDusia”, którą co prawda szybko się czyta, ale zapewne równie szybko o niej zapomnę.
 W zasadzie trudno mi powiedzieć o czym (o kim?) jest ta książka. Musierowicz przedstawia sytuacje z punktu widzenia wielu (zbyt wielu) postaci, co sprawia, że książka przypomina rozsypane puzzle. Przez chwilę ma się wrażenie, że to rzeczywiście Magdusia będzie pierwszoplanową postacią, ale zaraz po niej pałeczkę przejmuję Ignacy Grzegorz, a dalej jak leci: Gabrysia, Józinek, Laura, dziadkowie Borejko… Czytając „Idę sierpniową”, „Kwiat kalafiora”, „Brulion Bebe B.” czy też „Kłamczuchę” człowiek od razu wiedział, kto gra pierwsze skrzypce, a w „McDusi” postaci jest mnóstwo, z czego żadna nie wydała mi się wystarczająco dobrze wyeksponowana. I zupełnie nie spodobało mi się to, co Musierowicz zrobiła z Januszem Pyziakiem. Rzecz jasna, nie był to kryształowy charakter całej serii, ale to, co z niego zostało w „McDusi” wydało mi się zupełnie nierealne.
 Chociaż jest w „McDusi” kilka sympatycznych momentów, to jednak z całej książki wieje nieco nudą. Ani  Magdusia, która przyjeżdża do Poznania ze złamanym sercem, ani Józinek milczący racjonalista zakochany bez wzajemności w starszej od siebie Trolli, ani Ignacy Stryba młody poeta smalący do Magdusi cholewki, ani Laura szczęśliwa panna młoda, ani coraz starsi państwo Borejko, ostoja całej rodziny, ani przemiła, zawsze gotowa do pomocy Gabrysia, nie potrafili do końca zawładnąć mojej uwagi. Że ślub nie wyjdzie tak, jak to sobie Laura zaplanowała, było jasne od początku, że ten, kto miał złamane serce, wyleczy je, również. I tych wspaniałych cytatów łacińskich też jak na lekarstwo i jakby z przymusu…
  Zapewne Musierowicz ma zamiar kontynuować „Jeżycjadę”, ale nie obiecuję sobie zbyt wiele po następnych częściach. Zresztą, zawsze, kiedy zatęsknię za Borejkami, mogę wrócić do pierwszych, zdecydowanie lepszych części. 

Judyta

czwartek, 13 września 2012

Sztuka bycia dziewczyną


  
 Jak wiadomo, bycie kobietą nie jest sprawą prostą. Może i czasy się zmieniają i wszystko idzie na przód, ale kobiety w gruncie rzeczy ciągle mają te same problemy na głowie. Jak znaleźć bogatego męża, kiedy samej nie ma się zbyt wiele funduszy, jak poradzić sobie z ojcem, który zabrania córce podstawowych rozrywek w postaci wychodzenia na prywatki albo do kina, czy lepiej szukać męża za Wielką Wodą, czy też zadowolić się krajowymi młodzieńcami, po czym poznać, że On jest w Niej zakochany, co robić, gdy rodzicom nie podoba się Wybranek Naszego Serca i na każdy kroku starają się to okazać, czy dwie kobiety mogą się w ogóle przyjaźnić? W książce Magdaleny Samozwaniec można znaleźć odpowiedź nie tylko na te, ale i na wiele innych pytań. Kilkanaście zabawnych, lekko ironicznych opowiastek pokazuje jak skomplikowane może być życie kobiety.
 Książka Samozwaniec ujęła mnie humorem i niezwykłym klimatem. Autorka ukazała kilkanaście różnych typów kobiet i dziewcząt, żyjących w wielu epokach i należących do rozmaitych klas społecznych. Możemy więc przyglądać się świeżym maturzystkom, pannom z dobrego domu na wydaniu, intelektualistkom, młodym mężatkom, bezmyślnym i leniwym pannom, dorastającym dziewczętom… Mimo, że „Tylko dla dziewcząt” ujrzało światło dzienne w latach sześćdziesiątych, książka wciąż pozostaje aktualna. Konflikty na linii kobieta-mężczyzna, córka-rodzice, przyszły zięć-teściowie – zabawne spostrzeżenia Magdaleny Samozwaniec na te sprawy sprawiają, że książkę czyta się w oka mgnieniu.   
 I chociaż tytuł sugeruje, że jest to książka tylko dla dziewcząt, myślę, że wielu osobnikom płci męskiej też przypadłaby do gustu, zwłaszcza, że Samozwaniec patrzy na kobiety również okiem mężczyzn, między innymi pewnego młodego doktora szukającego żony. I jak się okazuje, nie tylko wybór męża może nastręczać trudności, znalezienie Kobiety Na Całe Życie też nie jest sprawą łatwą.

Judyta

środa, 15 sierpnia 2012

Książki na brzydką pogodę


Pisałam już kiedyś o tym, że rzadko czytam książki więcej niż raz – szkoda mi na to czasu, wolę zagłębiać się w nowe historie. Od czasu do czasu jednak, zwłaszcza kiedy na zewnątrz nieprzerwanie pada deszcz i wieje wiatr, mam ochotę sięgnąć po książkę, którą już znam i przy której dobrze się bawiłam. W ostatnich dniach przeczytałam więc ponownie trzy książki, do których, znając życie i polską pogodę, pewnie jeszcze wrócę. 
 Zaczęłam od absolutnej klasyki w literaturze dziecięcej, czyli od „Braci Lwie Serce”. Nie umiem sobie wyobrazić swojego dzieciństwa bez tej książki, jako dziecko wracałam do niej regularnie. „Bracia Lwie Serce” to baśniowa opowieść autorstwa Astrid Lindgren, w której poznajemy losy dwóch chłopców: Jonatana i Karola (zwanego Sucharkiem) Lew. Chłopcy są braćmi, którzy umierają w młodym wieku, po śmierci zaś trafiają do Nangijali i zamieszkują razem w Dolinie Wiśni. Wydawać by się mogło, że w tak wspaniałym miejscu, w którym trwają jeszcze czasy ognisk i bajek, nic złego nie może się nikomu przytrafić, ale zło, jak wiemy, można znaleźć wszędzie, w Nangijali również. Karol i Jonatan, razem z innymi bohaterami książki będą musieli zmierzyć się z okrutnym Tengilem, który sprawuje władzę w Dolinie Dzikich Róż i ostrzy sobie zęby także na Dolinę Wiśni.
 „Bracia Lwie Serce” to jedna z niewielu książek dla dzieci, w których mówi się o śmierci, lęku przed umieraniem i samotności. Jonatan, który ratując chorego brata z pożaru, umiera jako pierwszy, mówi Karolowi, że kiedyś spotkają się Nangijali, więc nie musi się martwić. Dla Karola, który zdaje sobie sprawę z tego, że nigdy nie wyzdrowieje i za niedługo umrze, ciężko jest uwierzyć w cudowną Nangijalę, cierpi również po tracie brata, który bardzo wiele dla niego znaczył. Kiedy Karol umiera i przenosi się do Nangijali, okazuje się, że zniknęły jego problemy ze zdrowiem, ale niepewność i strach przed wieloma rzeczami pozostały. Karol musi więc walczyć nie tylko z Tengilem i jego sługusami, ale również z samym sobą. „Bracia Lwie Serce” to bardzo mądra i piękna opowieść i jak dla mnie kwintesencja dobrej książki dla dzieci. Napisana nieskomplikowanym, ale urzekającym językiem, z prostotą opowiada o trudnych sprawach i przenosi czytelników do absolutnie cudownego miejsca, którego piękna nie był w stanie zniszczyć nawet Tengil i siejąca grozę Katla.
 Kiedy skończyłam czytać „Braci Lwie Serce” (a czyta się tę opowieść niezwykle szybko), sięgnęłam po „Pokój z widokiem” Forstera. W przeciwieństwie do „Powrotu do Howards End”, „Pokój z widokiem” wydaje mi się być o wiele bardziej pogodny i zabawny, czyta się go znakomicie. To opowieść o młodej Lucy Honeychurch, którą poznajemy we Florencji. Lucy razem z niezbyt lubianą przez siebie kuzynką Charlotte, przebywa we Włoszech, gdzie poznaje George’a Emersona i jego ojca. George to jeszcze młodzieniec o nieco melancholijnej naturze, ale w gruncie rzeczy, tak jak jego ojciec, szczery, uczciwy i prostolinijny. Różni się od osób, z którymi Lucy styka się na co dzień, od Charlotte, plotkary przesadnie dbającej o pozory i konwenanse, czy od Eleonory Lavish, kiepskiej pisarki, która zazwyczaj pogardliwie wypowiada się o innych, przekonana o swojej wspaniałości i wiedzy. We Florencji między Lucy i Georgem rodzi się nieśmiałe uczucie, z którego on zdaje sobie sprawę doskonale, ona nie. Lucy wraca do Anglii i zaręcza się z Cecilem Vyse, człowiekiem absolutnie irytującym. Cecil lubi stawiać na swoim, bezustannie wypowiada krytyczne opinie pod adresem wszystkich i wszystkiego, jest zadufany w sobie, drętwy i generalnie nikt za nim nie przepada. Oczywiście jego maniery nie budzą wątpliwości, Cecil potrafi być też miły, jeśli mu się chce, ale chce mu się naprawdę rzadko. Lucy wiedzie więc całkiem spokojny żywot narzeczonej, do czasu, kiedy w sąsiedztwie pan Emerson i jego syn wynajmują dom. Lucy będzie więc musiała odpowiedzieć sobie samej na pytanie, czego tak naprawdę chce od życia: czy małżeństwa z nudnym Cecilem, który traktują ją trochę jak ładny mebel, którym można się pochwalić przed znajomymi, czy też przyszłości z Georgem, przy którym wszystko zaczyna przypominać grę Lucy na fortepianie – jest porywające, piękne i prawdziwe.
 Oczywiście zakończenie książki łatwo przewidzieć, ale mimo to, opowieść Forstera nie nudzi ani przez chwilę. To historia napisana w naprawdę świetny sposób, z gamą ciekawych postaci, zwrotów akcji i zabawnych akcentów. Czyta się ją błyskawicznie, marząc o pobycie we Florencji, włoskim malarstwie, angielskich posiadłościach i spokojnym, wiejskim życiu wypełnionym grą na fortepianie, wizytami sąsiedzkimi i herbatą.
 Na sam koniec zostawiłam sobie książkę Neila Gagmana „Gwiezdny pył”. To naprawdę wciągając baśń, który bezlitośnie wsysa czytelnika już od pierwszej strony. Bohaterem opowieści jest młody, jeszcze nieco głupi Tristan Thorn, mieszkający w angielskiej wiosce Mur. Mur sąsiaduje z tajemniczą i raczej niebezpieczną Krainą Czarów, do której Tristan udaje się w poszukiwaniu spadającej gwiazdy. Któregoś bowiem wieczoru dziewczyna, w której Tristan się kocha, obiecuje mu, że zrobi dla niego wszystko, jeśli chłopak przyniesie jej gwiazdę z nieba. Tristan dostrzega na niebie spadającą gwiazdę i bez namysłu rusza na jej poszukiwanie. Z pomocą dość sympatycznego jegomościa udaje mu się dotrzeć do gwiazdy, która okazuje się być całkiem ładną blondynką ze złamaną nogą (upadek z nieba na ziemię, jakby nie patrzeć, niesie ze sobą pewne ryzyko). Tristan dokłada wszelkich wysiłków, żeby doprowadzić dziewczynę do Muru, ale szybko okazuje się, że nie tylko on jest zainteresowany gwiazdą. Ich tropem podążają bowiem trzej żyjący synowie władcy Cytadeli Burz (gwiazda ma bowiem coś, co rozstrzygnie o sukcesji tronu) i jedna z trzech Lilim, władczyń czarownic, które stare i niedołężne, potrzebują serca gwiazdy, żeby odzyskać utraconą młodość. Tristan i gwiazda przebędą długą drogą, w czasie której spotkają mnóstwo interesujących postaci i przeżyją sporo niebezpieczeństw, a także dowiedzą się wielu rzeczy na temat przeszłości Tristana.
 "Gwiezdny pył" czaruje od pierwszej strony swoim niesamowitym klimatem. Kraina Czarów i jej mieszkańcy nie są sztampowi i nie nudzą, cała historia została opowiedziana w sposób niezwykle barwny i ciekawy, pod koniec wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować, a my możemy tylko żałować, że "Gwiezdny pył" nie jest dłuższy. 

 Na sam koniec polecam też filmowe adaptacje "Gwiezdnego pyłu" z 2007 roku i "Pokoju z widokiem" z 1985 roku. Zwłaszcza ten drugi film warto obejrzeć, dla Judi Dench, Maggie Smith, Heleny Bonham Carter i absolutnie cudownego Daniela Day Lewisa w roli Cecila.

Judyta

piątek, 6 lipca 2012

Dawno, dawno temu...


„Dawno, dawno temu” A. A. Milne’a kupiłam, jakby nie liczyć, dawno, dawno temu i postawiłam na półce, żeby czekało na lepsze czasy. Dopiero kilka dni temu znalazłam chwilę, żeby w końcu tę książkę przeczytać i teraz żałuję, że nie sięgnęłam po nią wcześniej. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to opowieść tylko i wyłącznie dla dzieci, ale w miarę czytania utwierdzałam się w przekonaniu, że i dorośli nieźle się będą przy niej bawić.
 Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana. Między państwami Euralią i Barodią wybucha wojna. Powód konfliktu? Król Barodii zapędził się zbyt daleko w swoich siedmiomilowych butach i śmignął kilkakrotnie (i to w porze śniadania) nad pałacem króla Euralii. Radowłos, władca Euralii wyrusza więc na pole bitwy, zostawiając w pałacu swoją całkiem już dojrzałą córkę Hiacyntę pod opieką hrabiny Bellafrygi. Hrabina, poetka po godzinach i niespecjalnie kryształowy charakter, dąży do poślubienia Radowłosa, co niezbyt odpowiada Hiacyncie, nic więc dziwnego, że kobiety się nie znoszą. Pod nieobecność Radowłosa Hiacynta daje się ogrywać Hrabinie jak dziecko, szuka więc sposobu, w jaki mogłaby zapanować na Bellafrygą. Wpada więc na pomysł, aby poprosić o pomoc Księcia Dudę z Arabii, który rzeczywiście przybywa do Euralii, ale w nieco innej niż zazwyczaj postaci. A wraz z nim zjawia się jego wierny towarzysz, przystojny Całkownik.
 Zakończenia całej historii łatwo się domyślić, bo, jakby nie patrzeć, jest to jednak książka dla dzieci, a takie zazwyczaj kończą się happy endem. To, co mnie urzekło w „Dawno, dawno temu” to gama bardzo interesujących postaci, które nie są do końca czarno-białe (Bellafryga miewa swoje lepsze momenty, a Hiacynta przy całym swym uroku jest czasami naiwna jak dziecko). Cała historia została też opowiedziana w dość ironiczny sposób, bawiąc się schematami, które zazwyczaj królują w literaturze dziecięcej. Akcja wartko pędzi do przodu, obfitując w zabawne wydarzenia i zbiegi okoliczności, z których dowiadujemy się, że wróżki wcale nie są aż takie potężne i czasem muszą dać za wygraną, magiczne przedmioty pozwalają spełniać dobre i złe życzenia (wystarczy być przez cały dzień albo bardzo grzecznym, albo trochę narozrabiać), Książęta są nieco przereklamowani, a p r a w d z i w a miłość i tak zawsze zwycięża. A do tego wszystkiego dorzucę jeszcze moje zachwyty nad okładką i żal, że w moim wydaniu nie było ilustracji (ale i bez ilustracji „Dawno, dawno temu" naprawdę warto przeczytać).

Judyta