Ryba Fugu (skądinąd urocza) to ryba pełna
sprzeczności. Z jednej strony jest ogromnie niebezpieczna – jej wnętrzności są
trujące, dlatego też przygotowywać ją mogą tylko specjalnie wyszkoleni
kucharze. Z drugiej strony dobrze przyrządzona Fugu to ogromny rarytas. Według
Moniki Szwai, nasze życie przypomina nieco zupę z tejże ryby – jeśli
nieumiejętnie zabierzemy się za
gotowanie, ludzie mogą się potruć.
W książce Szwai za takie gotowanie wzięły się
dwie kobiety. Pierwsza z nich, Anita, jest młodą, szczęśliwą mężatką. Generalnie
nie narzeka na nic, może tylko na teściową, Kalinę, która bardzo chciałaby być
babcią. Anita i jej mąż, Cyprian, póki co, dzieci nie planują, ale pod wpływem
nacisków Kaliny decydują się odłożyć na bok wszelką antykoncepcję i postarać
się o potomka. Anita, która początkowo niespecjalnie chciała mieć dziecko (nie
w tak młodym wieku), coraz bardziej tego dziecka oczekuje. Okazuje się jednak,
że ma problemy z zajściem w ciążę. Terapia hormonalna nie skutkuje, a Anita
myśli o dziecku coraz częściej i coraz bardziej rozpaczliwie. Wreszcie, pod
wpływem swojej przyjaciółki Elizy (swoją drogą dawno nie spotkałam w książce
tak parszywego charakteru) Anita decyduje się na zapłodnienie in vitro i
przekonuje do tego pomysłu swego męża. In vitro, jak wiadomo, nie jest ani
tanie, ani szybkie, ani łatwe, ani przyjemne. Kolejne próby nie przynoszą
rezultatu, a Anita zdaje się popadać w coraz większą nerwicę. Wreszcie – także
za sprawą swojej uroczej przyjaciółki – wpada na pomysł wynajęcia surogatki.
Cyprianowi niezbyt się to podoba, ale widząc męczarnie żony, zgadza się.
Surogatka (czyli druga kobieta, która wzięła się za pichcenie zupy z Fugu) to
Miranda, młoda studentka polonistyki, która boryka się z brakiem pieniędzy.
Początkowo wszystko wydaje jej się proste – urodzi dziecko, zainkasuje
pieniądze i po krzyku. Sprawa jednak komplikuje się, kiedy dziecko przychodzi
na świat…
Brzmi poważnie? Ano brzmi, ale Monika Szwaja
pióro ma lekkie i napisała książkę wciągającą, ale nie ciężką. Z jednej strony
to dobrze – właściwie sama nie wiem, kiedy przeczytałam tę powieść. Ale
momentami ten lekki styl pisania nieco mnie irytował. W końcu autorka nie
wzięła się za pisanie powieści o szczęśliwych wspomnieniach z dzieciństwa, ale o
naprawdę wielkich problemach ludzkich. A mnie brakowało tutaj… bo ja wiem,
głębi? Ciąża Mirandy została przedstawiona raczej zdawkowo i wyszło na to, że
dziewczyna poczuła miłość do dziecka dopiero wtedy, kiedy przyszło ono na
świat. Może ja się nie znam (bo w ciąży jeszcze nie byłam), ale w przypadku
kobiet instynkt macierzyński uaktywnia się nieco szybciej. Takich płycizn psychologicznych było w tej powieści więcej. Książka Szwai,
napisana lekkim i miłym w odbiorze stylu, wywarła na mnie wrażenie nieco
beztroskiej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że autorka ma właśnie taki, a nie
inny styl pisania, ale ostatnio coraz więcej napotykam takich powieści.
Lekkich, przyjemnych, obowiązkowo ze szczęśliwym zakończeniem (tajemnicą poliszynela
jest to, że „Zupa z ryby Fugu” kończy się dobrze). Chyba najbardziej żal mi
właśnie tego zakończenia. Może i było tam trochę perturbacji, ale w ogólnym
rozrachunku: szast-prast i załatwione. Szkoda, bo w prawdziwym życiu nie
wszystkie problemy tak łatwo się rozwiązują… Tak samo jak nie wszyscy smakosze
przeżywają spotkanie z rybą Fugu.
Judyta
Judyta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz