Absolutnie przepadam za książkami Harukiego Murakamiego.
Przeczytałam na razie zaledwie trzy, ale już to wiem, od pierwszej przeczytanej
książki, że to jest to i przepadłam. „Na południe od granicy, na zachód od
słońca” co prawda znajduje się na mojej liście top 3 lektur Murakamiego, ale
nie jest jednak faworytem. Krótko rzecz ujmując książka jest o miłości.
Ale ale, nie tak łatwo, miłość miłością, rozterki rozterkami, ale najważniejszy
jest tutaj sam autor.
Murakami pokazuje, jak pierwsza miłość,
taka jeszcze nieuświadomiona i chyba nie dająca się nazwać miłością, wpływa na
całe życie. Hajime i Shimamoto poznali się w dzieciństwie, łączyła
ich szczególna więź, ale ich drogi się rozeszły i stracili kontakt.
Hajime układa sobie całkiem niezłe życie: ma rodzinę, świetną pracę
samochód, pieniądze. Ciągle jednak dąży za jakimś ideałem, spełnieniem, sensem,
wciąż targany jest wspomnieniem tej pierwszej czystej i idealnej miłości. Po
wielu latach dochodzi do spotkania. Przeznaczenie czy przypadek? Scenariusz
dość typowy i przewidywalny, ale należy go traktować raczej
jako materiał i formę, jako pole dla warsztatu literackiego
Murakamiego. Bo przecież nic nie jest w życiu takie proste, przeszłość kryje
wiele tajemnic, a i przyszłość stanowi zagadkę. Książka o miłości, jak jedna z
wielu, ale na pewno wyróżnia ją głębia i mężczyzna jako główny bohater
i nośnik emocji.
Od pierwszej lektury tego autora ujmuje precyzja i
plastyka psychologizacji postaci. Trafność, z jaką Murakami chwyta świat
wewnętrzny i zewnętrzny (nie zapominajmy, że rzecz dzieje się w Japonii)
jest zdumiewająca. Wszystko jest na swoim miejscu, nie rażą opisy zwykłej,
wręcz fizjologicznej codzienności. Myślę, że można tę prozę określić jako mocną
i głęboką, z uwagi na język i temat - tragedię miłosną, życiową,
rodzinną. Warto się z tym zmierzyć.
Barbara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz